Miałem dzisiaj ciekawy sen i próbuję rozszyfrować, bo ni cholery - to musiało coś znaczyć. Niestety staroegipski sennik nie jest zbyt precyzyjny. Postanowiłem zrobić grafiki poglądowe, ale na fretkowym laptopie jest tylko gimp i paint. Z racji, że jak dla mnie gimpa tworzył ktoś, kto musiał brać bardzo brzydkie narkotyki - postanowiłem wspomóc się przyjemniejszym programem od Billa.
Do celu. Śniło mi się, że kupiłem sobie skuter. Taki wypasiony, biały skuterek na którym wyglądałem jak Johny Bravo na komarku.
Wyjechałem na jakiś placyk, zacząłem napieprzać świece, wiraże i inne potrójne axle. Cud, mjut i oszeszki po prostu. No, ale cały piękny klimat wziął w łęb, bo zaczął padać ebany śnieg. Jeździć już nie dało rady to stwierdziłem, że wracam do domu. Skojarzyłem jeszcze, ze jak śnieg - to pewnie zaraz pełno ludzi z oponami się zwali. No, trzeba do roboty wracać.
Podjeżdżam na swojej maszynie, a tu ojciec stoi przed warsztatem i gapi się na drzewo. Patrzę, a tam na gałęziach pełno pingwinów siedzi.
- Ooo już przyleciały na zimę
- No, wcześnie się w tym roku zaczęła.
No nic, niezrażony winteriscomingiem polazłem do domu. Cały mokry od śniegu, brudny od wirażowania. Włażę spokojnie, zaczynam zdejmować styrane ciuchy... w tym momencie moją uwagę przykuło leżące na stole zdjęcie.
Zdjęcie przedstawiało radzieckiego marynarza. Na samym stole zaś - po obu stronach fotki, leżały dwa średniej wielkości kiszone ogórki.
Ja zacząłem gapić się na zdjęcie, a marynarz i ogórki na mnie. I w tym momencie najsmutniejsza część opowieści - jak sołdat i ogóry zobaczyły, że jestem taki mokry - to zaczęły ze mnie grupowo tyrać ze śmiechu. A mi się zrobiło przykro.
Sam nie wiem, co o tym myśleć i co to może znaczyć Bravo pomusz.
Do celu. Śniło mi się, że kupiłem sobie skuter. Taki wypasiony, biały skuterek na którym wyglądałem jak Johny Bravo na komarku.
Wyjechałem na jakiś placyk, zacząłem napieprzać świece, wiraże i inne potrójne axle. Cud, mjut i oszeszki po prostu. No, ale cały piękny klimat wziął w łęb, bo zaczął padać ebany śnieg. Jeździć już nie dało rady to stwierdziłem, że wracam do domu. Skojarzyłem jeszcze, ze jak śnieg - to pewnie zaraz pełno ludzi z oponami się zwali. No, trzeba do roboty wracać.
Podjeżdżam na swojej maszynie, a tu ojciec stoi przed warsztatem i gapi się na drzewo. Patrzę, a tam na gałęziach pełno pingwinów siedzi.
- Ooo już przyleciały na zimę
- No, wcześnie się w tym roku zaczęła.
No nic, niezrażony winteriscomingiem polazłem do domu. Cały mokry od śniegu, brudny od wirażowania. Włażę spokojnie, zaczynam zdejmować styrane ciuchy... w tym momencie moją uwagę przykuło leżące na stole zdjęcie.
Zdjęcie przedstawiało radzieckiego marynarza. Na samym stole zaś - po obu stronach fotki, leżały dwa średniej wielkości kiszone ogórki.
Ja zacząłem gapić się na zdjęcie, a marynarz i ogórki na mnie. I w tym momencie najsmutniejsza część opowieści - jak sołdat i ogóry zobaczyły, że jestem taki mokry - to zaczęły ze mnie grupowo tyrać ze śmiechu. A mi się zrobiło przykro.
Sam nie wiem, co o tym myśleć i co to może znaczyć Bravo pomusz.
--
Próżnoś repliki się spodziewał. Nie dam ci prztyczka ani klapsa. Nie powiem nawet:"Pies cię j...ł"- Bo to mezalians byłby dla psa