(częściowo opisałem tę historię dwa lata temu, jednakże od tej pory uzupełniłem wiedzę oraz chronologię zdarzeń, gdyż poprzednio umykały mi pewne zdarzenia i fakty).
Może zawierać ninję z cebulą. Miłej lektury.
Nazwijmy ja po prostu Babcią. Jej mama, a moja prababcia, była Orlęciem Lwowskim. Miała szesnaście lat, gdy podczas przerwania oblężenia Lwowa napotkała na swojej drodze mojego pradziadka, pochodzącego z Warszawy. To był rok 1919 i dość łatwo pewne sprawy się załatwiało: gdy ją zobaczył, powiedział do niej „Będziesz moją żoną!”, ona wręczyła mu kwiat na znak akceptacji i żyli długo i szczęśliwie. Miała wtedy szesnaście lat.
Mieli trójkę dzieci, same córy. Urodziły się kolejno w 1920 roku (najstarsza), 1922 i 1927. Najmłodszą była moja Babcia.
Pewnie wiele jest tego typu opowieści, a mnie zaciekawił pewien aspekt historii rodziny, gdy budowałem – jeszcze jako dzieciak – drzewo genealogiczne. Babcia jawiła mi się jako zło wcielone: stanowiła twarde zasady, niewiele mówiła, a jak już cokolwiek padło z jej ust, to rygorystyczne rozkazy wypowiadane po cichu. Miałem nieodparte wrażenie, że nikogo nie lubi; odwiedziny w jej domu polegały na tym, że można było spać albo wyjść. Spokojnie, po latach, mogę nazwać ją „dzikim odludkiem”. I podczas poznawania historii naszej rodziny odkryłem, że tak naprawdę nikt nie wie zbyt wiele na temat tego, co działo się w latach 1939-1945. A jak wiadomo, był to czas wojny. Zacząłem robić takie prywatne śledztwo i dotarłem aż do Niemiec, do pewnej pani o imieniu Edith, czyli po naszemu Edyta. Gdy ją spotkałem en face, powiedziałem skąd jestem i jaka historia mnie interesuje kobieta ta, mająca ponad osiemdziesiąt lat, była w ogromnym szoku. Jednak nie odmówiła mojej prośbie i dokładnie, z zacięciem historyka, opowiedziała co nieco. Potem wróciłem do Polski, pociągnąłem za język ciotkę (jak się okazało, przyszywaną siostrę Babci), następnie pojechałem do Warszawy, by uzupełnić braki w wiedzy. Poznałem historię straszną, piękną i niemalże filmową. I podzielę się tym odkryciem.
Przerwana sielanka i zagadka językowa
Prababcia, jak pisałem, urodziła trzy córy. Żyła z pradziadkiem w Warszawie, godnie i szczęśliwie – bo jak się dowiedziałem, w posagu pradziadek wniósł kamienicę, a harcerka z Orląt Lwowskich wóz, dwa konie i sekretarzyk dębowy oraz srebrne sztućce. Byli więc majętni od startu, przez to szczęśliwi, i dostatni aby lekarzy mieć przy sobie. Stąd zdrowe córy, choć rodzone w sporych – jak na tamte czasy – odstępach. Tutaj odkryłem, skąd taki stan rzeczy: pradziadek pracował u armatora i wypływał w dalekie rejsy trwające nawet rok. Wtedy prababcia czekała, aż wróci. Gdy najmłodsza się urodziła, pradziadek nie wrócił z rejsu, więc wychowywała je uśmiechnięta prababcia. Dała im szkołę, wychówek niczym z wyższych sfer, siostry miały dostatek i obejście niemal idealne. Potem nastał wrzesień 1939 roku i na Warszawę spadły bomby.
Z listu pochodzącego z 14 kwietnia 1940 roku, który prababcia napisała do rodziny we Lwowie wynika, że brakowało wszystkim jedzenia, a wszelką majętność wyprzedali na zaspokojenie potrzeb życiowych.
„Droga Matko. Jednego się obawiam, że nie bomby nas i karabiny pokonają, a głód i choroby. Można walczyć, bagnety ostrzyć, ale z pustym garnkiem nikt nie wygra. Boję się o dzieci. Być może Ferdynand wróci. Modlę się o jego los i o nasz. Módl się za nami, droga Matko”.
List nigdy nie dotarł do adresatki. Przekazany przez dalszą rodzinę, ugrzązł w biblii, która po dziś dzień znajduje się w Opolu, u siostry mojej babci.
Niedługo potem zmarła najstarsza córka. Ponoć chorowała na ząb. Rok później druga córka uciekła z Warszawy w nieznanym kierunku, zaś prababcia targnęła się na swoje życie z głodu. Pozostała tylko Babcia, która miała zaledwie 14 lat. Przygarnęli ją obcy ludzie, jeść dali i zapewnili dziurawy dach nad głową. W ten sposób moja rodzina, połączyła się z inną rodziną: więzy, których nie rozumiałem przez lata, zostały wyjaśnione. Po dziś dzień żyjemy blisko.
Jednak, wracając do samotnej Babci, przyszedł rok 1942 i Hitlerowskie Niemcy szukały taniej siły roboczej; urządzali łapanki na ulicach miast, aby sprowadzić do Rzeszy ręce do pracy. Jednym z nabytków była Babcia.
Nie rozumiałem, patrząc na przeszłość mojej rodziny, dwóch istotnych w mojej ocenie rzeczy. Ciekawość uruchomiła moje śledztwo: jakim cudem Babcia znała język niemiecki doskonale, podczas gdy gardziła rosyjskim? Nikt w rodzinie nie miał korzeni niemieckich, zaś strona prababci wywodziła się ze Lwowa? A babcia szprechała niczym rodowita Niemka. Jak już połączyłem wątki z brakiem wiedzy na temat historii z lat 39-45 zacząłem się interesować na poważnie tą nie zapisaną kartą w historii. I dlaczego, do cholery, mam ciotkę w Paryżu?!
Poznasz człowieka po czynach jego
Babcia trafiła na farmę do majętnego pana. Helmut wraz z żoną sprawował pieczę nad wielkim gospodarstwem i Rzesza przydzieliła mu ponad pięćdziesiąt młodych dam z Polski i Ukrainy, choć tych drugich było zaledwie kilka. Niewiasty były w podobnym wieku, jak babcia, która liczyła sobie czternaście wiosen. Zajmowały się one plonami, haftowaniem, cerowaniem i gotowaniem. Praca była ciężka, od świtu do nocy, a dodatkowo Naziści nakazali Helmutowi robić bandaże, więc połowa rąk do pracy została oddelegowana do skleconej naprędce „fabryczki”, która znajdowała się w stadninie.
Możnaby sobie wyobrazić, że Babcia trafiła do piekła. Ale to nieprawda: Helmut wraz ze swoją żoną, dbał o dziewczyny jak o własne córki, których miał trzy. Doglądał ich każdego wieczoru, zapewniał odpowiednie racje żywnościowe i... potajemnie pozbywał się koni, które wymieniał na dobre jedzenie i sukienki, zaś Niemcom tłumaczył, że konie zdychają z chorób. Edith, najmłodsza córka Helmuta, miała wtedy 14 lat i doskonale pamięta detale z życia w tamtym okresie. Ojciec był lekarzem z wykształcenia, ale odziedziczył w spadku majątek, w którym prowadził praktyki, stąd miał kontakty tu i tam i specjalnie nikt go nie nękał. Czasami przywozili do majątku wysoko postawionych Nazistów, więc Helmut i córki doglądały ich, ale za nic facet nie pozwolił, aby w tym czasie dziewczyny z łapanki przebywały w zasięgu wzroku „przymusowych gości”. Czego jeszcze Naziści nie wiedzieli, to że Helmut sekretnie „podkupywał” informacje w Berlinie i starał się przejąć młode dziewczyny, aby zgarnąć je do gospodarstwa. Edith wspomina, że w „inwentarzu” mieli wpisany przydział 45 kobiet, podczas gdy pozostałe ukrywali w oborze. Nie była to zwykła obora, a pomieszczenie gospodarcze podzielone na dwie części sekretną ścianą. Za nią znajdowała się izba z pryczami piętrowymi i niewielka kuchnia polowa. Nadstanowe dziewczyny mieszkały tam i pomagały z bandażami, tak aby dziewczyny pracujące na polu miały więcej czasu wieczorem. Helmut był aniołem w oczach dziewczyn z łapanek i zwyczajnie całowały go po rękach, bo żadnej nie oddał, gdy chcieli zabrać. Edith wspomina, iż jej matka miała wielkie obawy o własny los i że ukrywane dziewczyny w końcu zostaną odkryte. Tak się nie stało, choć rodzina skończyła marnie.
Ruskie. Czerwona zaraza.
Pod koniec 1944 roku Czerwona Armia zasadziła się na wschodzie Wisły i Niemcy przegrywały wojnę na wszystkich frontach. Helmut starał się ze wszystkich sił utrzymać dobre warunki dla dziewczyn, ale nie sposób było przy szalejącej inflacji i powszechnym braku jedzenia utrzymać ponad osiemdziesiąt kobiet, więc z żoną postanowił przemycić część do Francji. Jego dwie córki (bez Edith) udały się z matką w niepewną podróż kilka dni po pierwszym przerzucie. Zostały zamordowane przez francuski ruch oporu. Edith i Helmut zostali, choć nie wiedzieli co spotkało najbliższych. Przez kilka miesięcy, do połowy kwietnia 1945 roku, dziewczyny cierpiały głód i tkwiły w niepewności, zaś Helmut zdołał kilka z nich przemycić na wschód kraju, a potem również przerzucić do Francji, jak poprzednio: otrzymał sekretną depeszę, że oba transporty dotarły do celu i dziewczyny są bezpieczne, choć jedna z nich uciekła do okupowanej Warszawy i słuch po niej zaginął. Tak czy siak, Helmut z braku informacji o córkach i żonie, postanowił samemu zadziałać: zostawił Edith oraz służbę w gospodarstwie i ruszył na wschód. Na odchodnym powiedział do dziewczyn, że cokolwiek się wydarzy, to on zadba o wszystko.
Kilka dni później ze wschodu nadciągnęło wybawienie i wyzwolenie pod postacią Czerwonej Armii. Większego piekła nikt sobie nie wyobrażał.
Nad rankiem przez gospodarstwo przetoczyło się kilka tysięcy wojska, zagrabili co dało się zabrać, nawet ostatniego konia wzięli, krowy i świnie. Służba została zabrana, ta kobieca, a kamerdynera rozstrzelano w progu, a dwójkę niemieckich chłopców, którzy szkolili się u Helmuta, obito solidnie i zabrano im buty. Dziewczyny, w liczbie niemal czterdzieści, schowały się w sekretnym pomieszczeniu w oborze i nawet nie pisnęły. Wśród nich schowała się Edith i to jej świadectwo przytoczę (choć ciocia też swoje opowiedziała i obie historie są zbieżne. Musiała ją poznać od milczącej Babci).
Czerwoni byli dosłownie wszędzie i nie było drogi ucieczki.
Część żołnierzy spało w oborze, za ścianą mając przerażone, młode kobiety. Nad ranem kryjówka została odkryta i cała drużyna chłopów rzuciła się na niewiasty: Edith, Babcia i parę innych zdołało uciec i ukryły się w rowie na skraju gospodarstwa. Te, które złapano gwałcono a potem dźgano bagnetami. Krzyki ponoć było słychać na kilometr. Gdy zapadła cisza, żołnierze wyruszyli na „polowanie” za zbiegłymi paniami. Wtedy jeden z nich trafił na moją babcię, która rozdzieliła się z Edith i pozostałymi. Babcia nie broniła się, nie uciekała: gdy czerwony zbliżył się, wbiła mu w głowę siekierę, potem poprawiła kilkoma ciosami i ułożyła ciało w rowie. Dziewczyny na ten widok wróciły, pomogły przykryć truchło ruska, a Babcia zabrała PPsh. Którym, jak się okazało, rozwaliła całą drużynę czerwonych. Najpierw ukrywały się w zagajniku, szukając drogi ucieczki, ale zewsząd było widać i słychać ruskich. W końcu przyszła cała drużyna, która je odnalazła: i Babcia ukryła pistolet pod kiecką, trzymając go za kolbę, Edith i kilka dziewczyn stłoczyły się razem w przerażeniu, a Babcia, mając w pamięci krzyki mordowanych koleżanek, cierpliwie czekała. Gdy byli blisko, i jeden z ruskich chwycił jej najlepszą koleżankę, rzucając ją na trawę, Babcia zajęła dogodną, wyczekaną pozycję i wypruła cały magazynek, kładąc 16 chłopa. Których nie zabiła, to dobiły ich dziewczyny, bijąc czym popadnie. Strzały nie zaalarmowały innych, więc dziewczyny, godząc się na wszystko, ruszyły przed siebie, choć obrały kierunek, zdawałoby się, najgorszy, bo w stronę Polski. Tam, na szlaku migracyjnym wypełnionym ludźmi spotkały Helmuta. Wyzwolenie Polski stało się faktem, więc faszystowskie Niemcy przegrywały. Helmuth z Edith połączyli się, udali do Francji, Babcia wróciła do zrujnowanej Warszawy. Ale to nie koniec tej historii.
Obietnica spełniona po latach
Wracając do swoich młodzieńczych lat pamiętam, że Babcię odwiedzał pewien starszy pan, znacznie starszy od Babci. „Mia chyba ze sto lat” – myślałem sobie. Były to lata osiemdziesiąte. Pojawiał się przed świętami i znikał: przywoził czekolady i marki niemieckie. Co było znamienne, Babcia wtedy była rozpromieniona, uśmiechnięta, radosna i żywa. I tylko wtedy. Gdy pan – jak się dowiedziałem znacznie później – Helmut wyjeżdżał, Babcia znów zamieniała się w posąg. Ostatni raz Helmut przyjechał w 1999 roku. Spędził w Polsce cały tydzień, a gdy wyjechał, ja zacząłem swoje śledztwo. Jak wspomniałem, zainteresowało mnie, dlaczego Babcia mówi tak dobrze po niemiecku i dlaczego otrzymuję (ale nie tylko ja, także inne dzieci z naszej rodziny) podarki z Paryża. Na rozpoczęcie roku szkolnego w 1988 roku otrzymałem słownik Francusko-Polski, w materiałowej oprawie, ze srebrną czcionką „Un jour j’irai a Paris” (o ile nic nie popieprzyłem, bo ledwo pamiętam ten napis...). Ponoć od ciotki, która tam mieszka. Nigdy jej na oczy nie widziałem. Rozumiecie, że w rodzinie było sporo dziwnych zdarzeń, których nie rozumiałem.
Ciotką okazała się ta najlepsza przyjaciółka Babci, którą uratowała kładąc 16 ruskich. Przyjaźniły się na zawsze, ona została w Paryżu. Helmut dotrzymał danej obietnicy wobec wszystkich dziewczyn.
Po pierwsze, już w 1943 roku dostał solidne informacje z frontu wschodniego i znał prawdę o stanie niemieckiej armii. Klęska była kwestią czasu, więc wyprzedawał majątek, tworząc bezpieczną lokatę we Francji. Miał tam dobre kontakty i zaufanego człowieka, a poza tym – jako lekarz – znał dobrze język francuski. Czego nie można powiedzieć o jego żonie i córkach – być może dlatego zostały zamordowane, zanim trafiły pod opiekę zaufanego znajomego. Po drugie, gdy zakończyła się wojna, podjął praktykę lekarską w prywatnej klinice, a majątek pomnażał, aby spełnić obietnicę. Odszukał niemal wszystkie dziewczyny z farmy i przesyłał im potajemnie pieniądze. Mojej babci przysyłał paczki z margaryną, pod nią znajdowała się zgrzana folia z pieniędzmi. I tak traktował każdą, którą odnalazł. Edith mówiła, że znalazł 29 dziewczyn i do wszystkich wysyłał pieniądze. Te, które znalazł w Paryżu, posłał do szkół prywatnych i zapewnił im start w przyszłość.
Gdy komuna szalała, przyjaciółka mojej babci uknuła szalony plan, aby ściągnąć całą naszą rodzinę do Francji, stąd prezenty, franki i... słownik.
Babcia zmarła w 2006 roku ale NIGDY nie opowiedziała nam swojej historii. Być może co nieco zdradziła swojej przyjaciółce z Warszawy, przyszywanej siostrze, do której wróciła po wojnie. Tak, to była ta rodzina, która przyjęła ją pod dach po samobójstwie matki.
I taka jest moja rodzina: daleka, nieznana, ale trzymająca się razem i zrodzona w koszmarnych okolicznościach.
Żałuję tylko, że nie poznałem Helmuta wcześniej. A dokładnie jego historii i Babci.
Może zawierać ninję z cebulą. Miłej lektury.
Nazwijmy ja po prostu Babcią. Jej mama, a moja prababcia, była Orlęciem Lwowskim. Miała szesnaście lat, gdy podczas przerwania oblężenia Lwowa napotkała na swojej drodze mojego pradziadka, pochodzącego z Warszawy. To był rok 1919 i dość łatwo pewne sprawy się załatwiało: gdy ją zobaczył, powiedział do niej „Będziesz moją żoną!”, ona wręczyła mu kwiat na znak akceptacji i żyli długo i szczęśliwie. Miała wtedy szesnaście lat.
Mieli trójkę dzieci, same córy. Urodziły się kolejno w 1920 roku (najstarsza), 1922 i 1927. Najmłodszą była moja Babcia.
Pewnie wiele jest tego typu opowieści, a mnie zaciekawił pewien aspekt historii rodziny, gdy budowałem – jeszcze jako dzieciak – drzewo genealogiczne. Babcia jawiła mi się jako zło wcielone: stanowiła twarde zasady, niewiele mówiła, a jak już cokolwiek padło z jej ust, to rygorystyczne rozkazy wypowiadane po cichu. Miałem nieodparte wrażenie, że nikogo nie lubi; odwiedziny w jej domu polegały na tym, że można było spać albo wyjść. Spokojnie, po latach, mogę nazwać ją „dzikim odludkiem”. I podczas poznawania historii naszej rodziny odkryłem, że tak naprawdę nikt nie wie zbyt wiele na temat tego, co działo się w latach 1939-1945. A jak wiadomo, był to czas wojny. Zacząłem robić takie prywatne śledztwo i dotarłem aż do Niemiec, do pewnej pani o imieniu Edith, czyli po naszemu Edyta. Gdy ją spotkałem en face, powiedziałem skąd jestem i jaka historia mnie interesuje kobieta ta, mająca ponad osiemdziesiąt lat, była w ogromnym szoku. Jednak nie odmówiła mojej prośbie i dokładnie, z zacięciem historyka, opowiedziała co nieco. Potem wróciłem do Polski, pociągnąłem za język ciotkę (jak się okazało, przyszywaną siostrę Babci), następnie pojechałem do Warszawy, by uzupełnić braki w wiedzy. Poznałem historię straszną, piękną i niemalże filmową. I podzielę się tym odkryciem.
Przerwana sielanka i zagadka językowa
Prababcia, jak pisałem, urodziła trzy córy. Żyła z pradziadkiem w Warszawie, godnie i szczęśliwie – bo jak się dowiedziałem, w posagu pradziadek wniósł kamienicę, a harcerka z Orląt Lwowskich wóz, dwa konie i sekretarzyk dębowy oraz srebrne sztućce. Byli więc majętni od startu, przez to szczęśliwi, i dostatni aby lekarzy mieć przy sobie. Stąd zdrowe córy, choć rodzone w sporych – jak na tamte czasy – odstępach. Tutaj odkryłem, skąd taki stan rzeczy: pradziadek pracował u armatora i wypływał w dalekie rejsy trwające nawet rok. Wtedy prababcia czekała, aż wróci. Gdy najmłodsza się urodziła, pradziadek nie wrócił z rejsu, więc wychowywała je uśmiechnięta prababcia. Dała im szkołę, wychówek niczym z wyższych sfer, siostry miały dostatek i obejście niemal idealne. Potem nastał wrzesień 1939 roku i na Warszawę spadły bomby.
Z listu pochodzącego z 14 kwietnia 1940 roku, który prababcia napisała do rodziny we Lwowie wynika, że brakowało wszystkim jedzenia, a wszelką majętność wyprzedali na zaspokojenie potrzeb życiowych.
„Droga Matko. Jednego się obawiam, że nie bomby nas i karabiny pokonają, a głód i choroby. Można walczyć, bagnety ostrzyć, ale z pustym garnkiem nikt nie wygra. Boję się o dzieci. Być może Ferdynand wróci. Modlę się o jego los i o nasz. Módl się za nami, droga Matko”.
List nigdy nie dotarł do adresatki. Przekazany przez dalszą rodzinę, ugrzązł w biblii, która po dziś dzień znajduje się w Opolu, u siostry mojej babci.
Niedługo potem zmarła najstarsza córka. Ponoć chorowała na ząb. Rok później druga córka uciekła z Warszawy w nieznanym kierunku, zaś prababcia targnęła się na swoje życie z głodu. Pozostała tylko Babcia, która miała zaledwie 14 lat. Przygarnęli ją obcy ludzie, jeść dali i zapewnili dziurawy dach nad głową. W ten sposób moja rodzina, połączyła się z inną rodziną: więzy, których nie rozumiałem przez lata, zostały wyjaśnione. Po dziś dzień żyjemy blisko.
Jednak, wracając do samotnej Babci, przyszedł rok 1942 i Hitlerowskie Niemcy szukały taniej siły roboczej; urządzali łapanki na ulicach miast, aby sprowadzić do Rzeszy ręce do pracy. Jednym z nabytków była Babcia.
Nie rozumiałem, patrząc na przeszłość mojej rodziny, dwóch istotnych w mojej ocenie rzeczy. Ciekawość uruchomiła moje śledztwo: jakim cudem Babcia znała język niemiecki doskonale, podczas gdy gardziła rosyjskim? Nikt w rodzinie nie miał korzeni niemieckich, zaś strona prababci wywodziła się ze Lwowa? A babcia szprechała niczym rodowita Niemka. Jak już połączyłem wątki z brakiem wiedzy na temat historii z lat 39-45 zacząłem się interesować na poważnie tą nie zapisaną kartą w historii. I dlaczego, do cholery, mam ciotkę w Paryżu?!
Poznasz człowieka po czynach jego
Babcia trafiła na farmę do majętnego pana. Helmut wraz z żoną sprawował pieczę nad wielkim gospodarstwem i Rzesza przydzieliła mu ponad pięćdziesiąt młodych dam z Polski i Ukrainy, choć tych drugich było zaledwie kilka. Niewiasty były w podobnym wieku, jak babcia, która liczyła sobie czternaście wiosen. Zajmowały się one plonami, haftowaniem, cerowaniem i gotowaniem. Praca była ciężka, od świtu do nocy, a dodatkowo Naziści nakazali Helmutowi robić bandaże, więc połowa rąk do pracy została oddelegowana do skleconej naprędce „fabryczki”, która znajdowała się w stadninie.
Możnaby sobie wyobrazić, że Babcia trafiła do piekła. Ale to nieprawda: Helmut wraz ze swoją żoną, dbał o dziewczyny jak o własne córki, których miał trzy. Doglądał ich każdego wieczoru, zapewniał odpowiednie racje żywnościowe i... potajemnie pozbywał się koni, które wymieniał na dobre jedzenie i sukienki, zaś Niemcom tłumaczył, że konie zdychają z chorób. Edith, najmłodsza córka Helmuta, miała wtedy 14 lat i doskonale pamięta detale z życia w tamtym okresie. Ojciec był lekarzem z wykształcenia, ale odziedziczył w spadku majątek, w którym prowadził praktyki, stąd miał kontakty tu i tam i specjalnie nikt go nie nękał. Czasami przywozili do majątku wysoko postawionych Nazistów, więc Helmut i córki doglądały ich, ale za nic facet nie pozwolił, aby w tym czasie dziewczyny z łapanki przebywały w zasięgu wzroku „przymusowych gości”. Czego jeszcze Naziści nie wiedzieli, to że Helmut sekretnie „podkupywał” informacje w Berlinie i starał się przejąć młode dziewczyny, aby zgarnąć je do gospodarstwa. Edith wspomina, że w „inwentarzu” mieli wpisany przydział 45 kobiet, podczas gdy pozostałe ukrywali w oborze. Nie była to zwykła obora, a pomieszczenie gospodarcze podzielone na dwie części sekretną ścianą. Za nią znajdowała się izba z pryczami piętrowymi i niewielka kuchnia polowa. Nadstanowe dziewczyny mieszkały tam i pomagały z bandażami, tak aby dziewczyny pracujące na polu miały więcej czasu wieczorem. Helmut był aniołem w oczach dziewczyn z łapanek i zwyczajnie całowały go po rękach, bo żadnej nie oddał, gdy chcieli zabrać. Edith wspomina, iż jej matka miała wielkie obawy o własny los i że ukrywane dziewczyny w końcu zostaną odkryte. Tak się nie stało, choć rodzina skończyła marnie.
Ruskie. Czerwona zaraza.
Pod koniec 1944 roku Czerwona Armia zasadziła się na wschodzie Wisły i Niemcy przegrywały wojnę na wszystkich frontach. Helmut starał się ze wszystkich sił utrzymać dobre warunki dla dziewczyn, ale nie sposób było przy szalejącej inflacji i powszechnym braku jedzenia utrzymać ponad osiemdziesiąt kobiet, więc z żoną postanowił przemycić część do Francji. Jego dwie córki (bez Edith) udały się z matką w niepewną podróż kilka dni po pierwszym przerzucie. Zostały zamordowane przez francuski ruch oporu. Edith i Helmut zostali, choć nie wiedzieli co spotkało najbliższych. Przez kilka miesięcy, do połowy kwietnia 1945 roku, dziewczyny cierpiały głód i tkwiły w niepewności, zaś Helmut zdołał kilka z nich przemycić na wschód kraju, a potem również przerzucić do Francji, jak poprzednio: otrzymał sekretną depeszę, że oba transporty dotarły do celu i dziewczyny są bezpieczne, choć jedna z nich uciekła do okupowanej Warszawy i słuch po niej zaginął. Tak czy siak, Helmut z braku informacji o córkach i żonie, postanowił samemu zadziałać: zostawił Edith oraz służbę w gospodarstwie i ruszył na wschód. Na odchodnym powiedział do dziewczyn, że cokolwiek się wydarzy, to on zadba o wszystko.
Kilka dni później ze wschodu nadciągnęło wybawienie i wyzwolenie pod postacią Czerwonej Armii. Większego piekła nikt sobie nie wyobrażał.
Nad rankiem przez gospodarstwo przetoczyło się kilka tysięcy wojska, zagrabili co dało się zabrać, nawet ostatniego konia wzięli, krowy i świnie. Służba została zabrana, ta kobieca, a kamerdynera rozstrzelano w progu, a dwójkę niemieckich chłopców, którzy szkolili się u Helmuta, obito solidnie i zabrano im buty. Dziewczyny, w liczbie niemal czterdzieści, schowały się w sekretnym pomieszczeniu w oborze i nawet nie pisnęły. Wśród nich schowała się Edith i to jej świadectwo przytoczę (choć ciocia też swoje opowiedziała i obie historie są zbieżne. Musiała ją poznać od milczącej Babci).
Czerwoni byli dosłownie wszędzie i nie było drogi ucieczki.
Część żołnierzy spało w oborze, za ścianą mając przerażone, młode kobiety. Nad ranem kryjówka została odkryta i cała drużyna chłopów rzuciła się na niewiasty: Edith, Babcia i parę innych zdołało uciec i ukryły się w rowie na skraju gospodarstwa. Te, które złapano gwałcono a potem dźgano bagnetami. Krzyki ponoć było słychać na kilometr. Gdy zapadła cisza, żołnierze wyruszyli na „polowanie” za zbiegłymi paniami. Wtedy jeden z nich trafił na moją babcię, która rozdzieliła się z Edith i pozostałymi. Babcia nie broniła się, nie uciekała: gdy czerwony zbliżył się, wbiła mu w głowę siekierę, potem poprawiła kilkoma ciosami i ułożyła ciało w rowie. Dziewczyny na ten widok wróciły, pomogły przykryć truchło ruska, a Babcia zabrała PPsh. Którym, jak się okazało, rozwaliła całą drużynę czerwonych. Najpierw ukrywały się w zagajniku, szukając drogi ucieczki, ale zewsząd było widać i słychać ruskich. W końcu przyszła cała drużyna, która je odnalazła: i Babcia ukryła pistolet pod kiecką, trzymając go za kolbę, Edith i kilka dziewczyn stłoczyły się razem w przerażeniu, a Babcia, mając w pamięci krzyki mordowanych koleżanek, cierpliwie czekała. Gdy byli blisko, i jeden z ruskich chwycił jej najlepszą koleżankę, rzucając ją na trawę, Babcia zajęła dogodną, wyczekaną pozycję i wypruła cały magazynek, kładąc 16 chłopa. Których nie zabiła, to dobiły ich dziewczyny, bijąc czym popadnie. Strzały nie zaalarmowały innych, więc dziewczyny, godząc się na wszystko, ruszyły przed siebie, choć obrały kierunek, zdawałoby się, najgorszy, bo w stronę Polski. Tam, na szlaku migracyjnym wypełnionym ludźmi spotkały Helmuta. Wyzwolenie Polski stało się faktem, więc faszystowskie Niemcy przegrywały. Helmuth z Edith połączyli się, udali do Francji, Babcia wróciła do zrujnowanej Warszawy. Ale to nie koniec tej historii.
Obietnica spełniona po latach
Wracając do swoich młodzieńczych lat pamiętam, że Babcię odwiedzał pewien starszy pan, znacznie starszy od Babci. „Mia chyba ze sto lat” – myślałem sobie. Były to lata osiemdziesiąte. Pojawiał się przed świętami i znikał: przywoził czekolady i marki niemieckie. Co było znamienne, Babcia wtedy była rozpromieniona, uśmiechnięta, radosna i żywa. I tylko wtedy. Gdy pan – jak się dowiedziałem znacznie później – Helmut wyjeżdżał, Babcia znów zamieniała się w posąg. Ostatni raz Helmut przyjechał w 1999 roku. Spędził w Polsce cały tydzień, a gdy wyjechał, ja zacząłem swoje śledztwo. Jak wspomniałem, zainteresowało mnie, dlaczego Babcia mówi tak dobrze po niemiecku i dlaczego otrzymuję (ale nie tylko ja, także inne dzieci z naszej rodziny) podarki z Paryża. Na rozpoczęcie roku szkolnego w 1988 roku otrzymałem słownik Francusko-Polski, w materiałowej oprawie, ze srebrną czcionką „Un jour j’irai a Paris” (o ile nic nie popieprzyłem, bo ledwo pamiętam ten napis...). Ponoć od ciotki, która tam mieszka. Nigdy jej na oczy nie widziałem. Rozumiecie, że w rodzinie było sporo dziwnych zdarzeń, których nie rozumiałem.
Ciotką okazała się ta najlepsza przyjaciółka Babci, którą uratowała kładąc 16 ruskich. Przyjaźniły się na zawsze, ona została w Paryżu. Helmut dotrzymał danej obietnicy wobec wszystkich dziewczyn.
Po pierwsze, już w 1943 roku dostał solidne informacje z frontu wschodniego i znał prawdę o stanie niemieckiej armii. Klęska była kwestią czasu, więc wyprzedawał majątek, tworząc bezpieczną lokatę we Francji. Miał tam dobre kontakty i zaufanego człowieka, a poza tym – jako lekarz – znał dobrze język francuski. Czego nie można powiedzieć o jego żonie i córkach – być może dlatego zostały zamordowane, zanim trafiły pod opiekę zaufanego znajomego. Po drugie, gdy zakończyła się wojna, podjął praktykę lekarską w prywatnej klinice, a majątek pomnażał, aby spełnić obietnicę. Odszukał niemal wszystkie dziewczyny z farmy i przesyłał im potajemnie pieniądze. Mojej babci przysyłał paczki z margaryną, pod nią znajdowała się zgrzana folia z pieniędzmi. I tak traktował każdą, którą odnalazł. Edith mówiła, że znalazł 29 dziewczyn i do wszystkich wysyłał pieniądze. Te, które znalazł w Paryżu, posłał do szkół prywatnych i zapewnił im start w przyszłość.
Gdy komuna szalała, przyjaciółka mojej babci uknuła szalony plan, aby ściągnąć całą naszą rodzinę do Francji, stąd prezenty, franki i... słownik.
Babcia zmarła w 2006 roku ale NIGDY nie opowiedziała nam swojej historii. Być może co nieco zdradziła swojej przyjaciółce z Warszawy, przyszywanej siostrze, do której wróciła po wojnie. Tak, to była ta rodzina, która przyjęła ją pod dach po samobójstwie matki.
I taka jest moja rodzina: daleka, nieznana, ale trzymająca się razem i zrodzona w koszmarnych okolicznościach.
Żałuję tylko, że nie poznałem Helmuta wcześniej. A dokładnie jego historii i Babci.
--
I am the law!