Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Medyczne opowieści doktora Cornugona XI

31 658  
9   30  
Tutaj nie klikaj!Dzisiaj poznamy funkcjonowanie Izby Przyjęć w czasie ogromnych upałów, dowiemy się, że chorzy mogą być świetnymi tancerzami, a na koniec będzie opowiastka nie do końca medyczna, za to z brzydkimi wyrazami... ;)

To był najgorszy dyżur w moim życiu. Abstrahując od ciężkości i i ilości pacjentów ludzie wykończeni upałem zachowywali się po prostu dziwnie i całkowicie irracjonalnie. Dotyczyło to zarówno personelu Służby Zdrowia (najgorzej mieli Ratownicy w karetkach - normalnie Wielki pokłon dla nich) jak i pacjentów. Myślę że tym razem posypią się oskarżenia o koloryzowanie czy naciąganie - nie zamierzam tego komentować. Kto nie przeżył czegoś takiego niech następnym razem (w taki upał) zgłosi się na wolantariusza do pomocy w pogotowiu i posmakuje piekła……

1. Na Izbę Przyjęć wpada arab.
Przez moment myślałem że to fatamorgana, bo strój wprost z pustyni, łącznie z takim powiewającym na karku kraciastym czymś oraz opaską na głowie podtrzymującą całość. Razem z nim pielęgniarka, cała zaczerwieniona na twarzy - bynajmniej nie od upału - wiele tłumaczy z trudem tłumiony śmiech przez łzy:
- "Doktorze, to jest Ajatollah Wisimulacha*. Ale nie wiem co mu jest, bo to co mówi…"

Arab bierze kurs na mnie z groźną miną i od razu daje popis pięknej, wierszowanej polszczyzny:

- "Doktor! Ja zrobił kupa jak murzyn dupa"

W upał nie zdzierżyłem. Ścięło mnie ze śmiechu. Przez łzy widzę zaskoczoną minę arabskiego pacjenta.

- "Jak to tak śmieszy, to ja mogę kolejną kupa zrobić tu i teraz!! To się razem śmiać"

Czy wszyscy arabowie to terroryści??

* - nazwisko oczywiście zmienione. Ale fonetycznie brzmiało BARDZO podobnie.

2. Nie wiem skąd pojawia się jakaś kilkuletnia pociecha z na wpół żywym kotem na rękach. Pociecha czerwona i "spalona" aż ciarki przechodzą. Dopada do niej koleżanka, coś tam zagaduje a dziecko na całą poczekalnię:
- "RATUJCIE MI KOTA!! GORĄCO MU!!"
Ach ta niczym niezachwiana wiara w polską Służbę Zdrowia. Normalnie ręce same szukają maszynki do golenia….

3. Pod wieczór, gdy kolejka pacjentów w miarę się ustabilizowała (czyli przestała się powiększać) oberwałem rykoszetem od mojego pisania na KM. Facet, lat czterdzieści kilka, grzecznie czekający na swoją kolejkę prawie dwie godziny. Na pytanie co mu jest, zaczyna sobie odwijać bandaż z prawego przedramienia mówiąc:
- "Doktorze, żona przypadkowo (acha, już w to wierzę) wbiła mi widelec w rękę. Ale czytałem w internecie jak jakiś lekarz doradzał żeby nie wyciągać dużych przedmiotów z ran, więc od razu przyjechałem tutaj"
Patrzę oniemiały, faktycznie spod bandaża widać wystający płasko, wzdłuż ręki że tak powiem, wbity wygięty widelec. Nawet krwi nie za dużo. Na moją minę facet dodaje.
- "A wie Pan doktorze, myślałem że takie rzeczy bardziej bolą"
Na końcu języka miałem by mu rzec, że w mniej upalne dni zdecydowanie bardziej…

4. Nie ma to może związku z upałem, ale że też wczorajsze więc….
Pacjentka 22-letnia o wyglądzie modelki (trzeba było widzieć ten tłum lekarzy przechodzący przez pokój w którym była badania - oczywiście każdy w jakiś sprawie nie cierpiącej zwłoki ) przyjęta kilka dni temu z powodu uporczywego kaszlu z tzw. odkrztuszaniem. Ponieważ rentgen płuc wykazał jakąś okrągłą zmianę - a to niemal jednoznacznie kojarzy się z rakiem płuc - została skierowana na jedno z najprzyjemniejszych badań czyli bronchoskopię (to coś jak gastroskopia - tylko rurę wpychamy na żywca do tchawicy i oskrzeli). W badaniu tym odnaleziono zmianę guzowatą, a że była z dość dużym naciekiem zapalnym, uwypuklona do światła oskrzela niczym ogromny polip (niemal zamykała światło oskrzela) więc zdecydowano się na usunięcie zmiany. Całość oczywiście w zgrabnym szkle poleciała na badanie histopatologiczne, by tam po zatopieniu w parafinie, utrwaleniu i innych miłych zabiegach ulec następnie pocięciu celem oglądnięcia pod mikroskopem i postawieniu rozpoznania co to jest. Wczoraj dostaliśmy opis:
- "Otorbione szczątki karalucha domowego (Blatta orientalis)."
Nie pytajcie jak tam wlazł…

* * * * *

Mój ulubiony kumpel z dyżurki to człek, który do życia podchodzi nieco inaczej niż większość ludzi. Chwilami odnoszę wrażenie, że dla niego nie ma rzeczy na tyle niemożliwych by nie dało by się ich zrobić. Lub przynajmniej je powiedzieć.

Byliśmy dziś na wizycie. Na jednej z sal leży pacjentka dobiegająca siedemdziesięciu wiosen, blada, chuda, wysuszona, z chorobą wieńcową i cukrzycą. Oba te schorzenia nie były jednak specjalnie nasilone, a wręcz wymagały jedynie standardowego leczenia. Problemem była natomiast towarzysząca tym schorzeniom depresja z nerwicą, która objawiała się m.in. drżeniem, bardzo podobnym do tego występującego w chorobie Parkinsona (którą to chorobę już w czasie pobytu pacjentki na oddziale udało nam się wykluczyć). Drżenie (wręcz drgawki rąk) pojawiało się w stanach emocjonalnego wzburzenia. Co ciekawe zaobserwowaliśmy u pacjentki, że przy dużym zdenerwowaniu dołączają się dodatkowo drżenia nóg.
Na wizycie u pacjentki spotkaliśmy rodzinę w postaci małżonka pacjentki i jej siostry (również wiek wczesno-geriatryczny). Ucieszyli się oni bardzo, gdy pacjentkę poinformowaliśmy, że w piątek wraca do domu. Sama pacjentka nie była jednak specjalnie zachwycona tym faktem, usiłując nas przekonać że jest baardzo chora. Oczywiście w trakcie dyskusji pojawiły się drżenia. Rodzina pacjentki, chcąc ją uspokoić zaczęła mówić, jak to wspaniale, że w sobotę wesele córki siostry pacjentki, jak to sobie potańczą na weselu itp.
Pacjentka w płacz, mówiąc że ani nie zdąży do fryzjera, ani nie ma co na siebie włożyć, ani wreszcie nie potańczy w takim stanie (tu podniosła mocno drgające ręce i w nieco mniejszym stopniu drgające nogi by wskazać powód) i że na pewno nie będzie się dobrze bawić. Rodzina na nas błagalny wzrok, na co mój ulubiony kumpel pocieszającym tonem:

- Jak to nie może Pani tańczyć!? Ma Pani idealne warunki do break-dance!!

Kocham go za jego optymizm i zdolności pocieszania.....

* * * * *

Ostatnio mam coraz dziwniejsze obowiązki. Tym razem zostałem przewodnikiem po Krakowie. Wszystko przez przyjazd przedstawiciela pewnej firmy medycznej (w skrócie: Rep jak Representative), który przyjechał do nas negocjować sprzedaż Supernowoczesnego Diagnostycznego Urządzenia Prześwietlającego i Analizującego (w skrócie: Super DUPA). No więc wieczorową porą z facetem od Super Dupy poszedłem na miasto. Gość jak się okazało - trzecie pokolenie polskich emigrantów wojennych - z dość dobrym rozumieniem polskiego, niestety z bardzo złym wysławianiem się w naszym języku. Ustaliliśmy więc, że angielski będzie lepszą płaszczyzną kontaktów. Dość szybko okazało się, że gość jest pragmatykiem, oraz że zdecydowanie mniej go interesują zabytki a bardziej lokale (my company gave me a great representative budget, so…). Wybrałem więc po namyśle pewien lokal francuski w bliskim sąsiedztwie Rynku Głównego.

Siadamy, dostajemy karty z menu i pięć minut do namysłu.

Zastanawiając się nad wyborem Rep, który z racji polskich korzeni koniecznie chciał zjeść coś regionalnego (stąd mój wybór francuskiej restauracji), zaczął mozolnie i szczegółowo dopytywać się kolejne potrawy. Ponieważ dość szybko zaschło mi w ustach od tłumaczenia zaproponowałem, iż może przed złożeniem zamówienia zamówimy sobie po kieliszku wina. Proszę więc kelnera, który szybko zajął wyczekującą pozę przy naszym stoliku:

[J] - Chcielibyśmy prosić po kieliszku półwytrawnego wina przed złożeniem właściwego zamówienia, co mógłby Pan polecić ?
[K] - Mamy w ofercie wiele win. Od siedmiu do dwudziestu pięciu złotych za kieliszek.

Obaj wybałuszyliśmy oczy, bo takiej prezentacji win jeszcze nie słyszeliśmy.

[J] - Ale nam nie chodzi o ceny. Chcielibyśmy wiedzieć jakie marki Pan poleca.
[K] - Momencik, pójdę się zapytać szefa Sali….

Z tymi słowami oddalił się, a ja zostałem natychmiast zapytany czy mój współbiesiadnik dobrze zrozumiał kelnera. Potwierdzając i wstydząc się za przedstawiciela lokalu złowiłem kątem ucha początek rozmowy kelnera z szefem z którego wywnioskowałem, że są w dość zażyłej atmosferze ("te dwie cioty tam"). Po chwili wraca do nas i rzecze:

- Szef Sali poleca za jedenaście pięćdziesiąt!

Udało nam się wyrotflować z tego renomowanego francuskiego lokalu, podtrzymując jeden drugiego. Marka i kraj pochodzenia wina pozostały półwytrawną tajemnicą…


Poprzednie odcinki znajdziesz TUTAJ


Oglądany: 31658x | Komentarzy: 30 | Okejek: 9 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało