Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Przekupny egzaminator, nagie fotki i inne anonimowe opowieści

92 469  
338   31  
Dziś przeczytacie także m.in. o plusach pracy na basenie, priorytetach w erze mediów społecznościowych, ważnej życiowej decyzji i nietypowej przyjaźni.

Od paru miesięcy dorabiam sobie jako sprzątaczka na basenie. Mamy taką zasadę, że wszystkie znalezione rzeczy lądują w koszu, chyba że są to przedmioty elektroniczne czy lepszy sprzęt pływacki.

Nawet nie wiecie, ilu ludzi zostawia szampony, płyny do ciała itp. I dzięki temu odkąd tak pracuję nie muszę kupować takich produktów. Mogę codziennie myć włosy innym szamponem przez miesiąc. Moja znajoma ostatnio pochwaliła moje włosy i spytała jakiego szamponu używam. A ja ich mam dziesiątki i niekiedy potrafię wymieszać 5, żeby powstał taki mix. Tak samo jest z balsamami do ciała, odżywkami i innymi produktami. Mam cały arsenał pod prysznicem, który wręcz nie mieści mi się na półce. Z kasą u mnie krucho, więc nic bardziej mnie nie ekscytuje niż myśl, że dziś po pracy znów umyję sobie włosy szamponem za parę stówek. Choć przez chwilę czuję ten luksus.


***


Wczoraj poszłam na obiad z moją przyjaciółką, którą od dłuższego czasu usiłuję namówić do odstawienia mediów społecznościowych. Kiedy czekaliśmy na posiłek, Agata cały czas gapiła się w telefon, co trochę mnie zdenerwowało, jednak postanowiłam wstrzymać się z moja przemową aż do deseru.

Podczas jedzenia zupy zadławiłam się grzanką. Zaczęłam się dusić, kaszląc i błagając w duszy o najmniejszy łyk powietrza. Agata przestała się tępo gapić w telefon i… uśmiechnięta od ucha do ucha skierowała obiektyw kamery na mnie, aby nagrać „śmieszny filmik”. Pewnie bym teraz leżała już w trumnie, gdyby nie przytomny kelner, który chwycił mnie od tyłu i przycisnąwszy parę razy sprawił, że wyplułam z tchawicy grzankę. Kiedy ciężko sapiąc odzyskiwałam przytomność, Agata jak gdyby nigdy nic wrzucała nagranie na Facebooka…

Rozmowy z nią nie przeprowadziłam. Uznałam, że szkoda mi na to energii. Czas znaleźć nową przyjaciółkę.


***


Mój pająk wprowadził się do mnie tuż po tym, jak opuścił mnie były facet. Zazwyczaj nie toleruję takich stworzonek w moim domu, ale w tamtym okresie poczucie beznadziei i niechęci do świata sprawiło, że nie chciało mi się pozbyć intruza.

Pierwszy raz zobaczyłam go we wnęce okiennej w mojej łazience, mam okno tak jakby w środku prysznica. Panikarą nie jestem, tak że z myślą 'jutro go wyrzucę' umyłam się i poszłam spać. I tak każdego dnia, aż stwierdziłam, że w sumie bardzo go lubię. Uczyliśmy się siebie wzajemnie. Ja, sprzątając łazienkę, nie ruszałam jego kilku milimetrów kwadratowych. On zawsze chował się głęboko w rogu okna, kiedy naga szłam pod prysznic. Nigdy nie kierowałam strumienia wody w jego stronę. Tak nam mijały miesiące. Z czasem z rozczuleniem myślałam o nim wracając do domu. Taka mała, niepozorna czarna kulka, czekająca grzecznie i niezmiennie na swoim miejscu w oknie. Nie sprowadzał innych pająków do naszego mieszkanka, a ja usuwałam obcych delikwentów, żeby przezornie ochronić mojego koleżkę.

Mój pająk był znany w gronie moich znajomych. Traktowali go nieco lekceważąco, ale nikt nie ośmielił się wprost powiedzieć czegoś uwłaczającego lub przykrego. Pewnego dnia zaprosiłam do siebie kolegę na kawę. Zwyczajowo sprzątnęłam widoczne części mieszkania i zabrałam się za łazienkę. Przecierając szmatką podłogę pod zlewem, natknęłam się na pająka. Odruchowo starłam go ściereczką, a ten skulił się w geście obronnym. Dobiłam go papierem toaletowym. Kiedy już wylądował martwy w muszli, ogarnęło mnie złe przeczucie. Spojrzałam w okno. Puste.

Zabiłam swojego pająka. Mojego nieśmiałego, grzecznego, małego pająka, który samym swoim widokiem osładzał mi wiele miesięcy naszego wspólnego życia. Wciąż mam przed oczami jego obraz, kiedy się kulił i z każdym dniem bardziej do mnie dochodzi, co zrobiłam. Czemu akurat tego dnia opuścił okno? Dla niektórych to tylko jakaś przybłęda z zewnątrz, a ja chyba nigdy o nim nie zapomnę.


***


Stoję sobie dziś w ogonku do kasy. Kolejka długa, a ludzie w niej miny mają nietęgie. Powód? Matka z wrzeszczącym gówniakiem. Dzieciak rzuca się, wierzga, pluje i kopie swoją rodzicielkę po nogach. „Chcę batonaaaaa!!!” - drze się ochrypłym już głosem. Biedna kobieta stoi czerwona jak burak i znosi to publiczne upokorzenie. Mijają minuty, dzieciak coraz bardziej się nakręca, a wszystkim już dzwoni w uszach od tego jazgotu.
Kiedy przychodzi kolej na stojącego przed matką młodego mężczyznę, pani kasjerka kasuje wszystkie wyłożone przez niego produkty i już ma drukować rachunek, kiedy chłopak mówi „Chwileczkę!”. Odwraca się. W zamyśleniu patrzy przez kilka sekund na wijącego się właśnie na ziemi rozhisteryzowanego, oblepionego smarkami dzieciaka i sięgając po znajdujące się pomiędzy gumami do żucia a tik-takami prezerwatywy mówi do kasjerki: „Pani mi jeszcze to doliczy...”.

Coś mam wrażenie, że facet właśnie podjął bardzo ważną, życiową decyzję.


***


Moi teściowie są małżeństwem na odległość. Teść pracuje całe życie na innym kontynencie, nie ma go po kilka miesięcy, a nawet jak jest, to co chwilę musi jechać do innego kraju, bo firma go wysyła na robotę. Teściowa nigdy nie musiała pracować, teść zarabia bardzo dużo. Jeździła do niego, kiedyś nawet mieli się przeprowadzić na stałe.

Parę lat temu okazało się, że on od 10 lat ma drugą kobietę i rodzinę. Oficjalnie o tym nie wiedziałam, mąż miał mi nic nie mówić. Teściowa nie zdecydowała się na rozwód, postanowiła wybaczyć, on już nie jeździł na tak długo, swoją drogą połowa tych wyjazdów nie była do pracy. Wyglądało, że wychodzą na prostą, naprawdę było widać, że chce jej to wynagrodzić, stara się.

Kiedyś z przyjaciółkami wybrałyśmy się na babski wypad do Krakowa. Nogi się pode mną ugięły, gdy na rynku zobaczyłam teścia spacerującego za rączkę z jakąś kobietą. Nie podeszłam, ale zrobiłam z oddali zdjęcie. Powiedziałam o wszystkim mężowi, ale uznał, że mam siedzieć cicho, to nie moja sprawa. Kilka dni się biłam z myślami, nie mogłam spać, jeść, aż w końcu strasznie zestresowana pojechałam do teściowej. Może nie moja sprawa, ale tyle lat ją oszukiwał, zasługiwała na prawdę. Nie wiedziałam od czego zacząć, pokazałam jej zdjęcie. Rozpłakała się, w tym czasie miał być w Czechach w pracy.

Okazało się, że to nie była jego jedyna utrzymanka. Teściowa złożyła pozew o rozwód, wywaliła go z domu. Mój mąż natomiast uznał, że zniszczyłam jego rodzinę, nie wybaczy mi tego. Powiedziałam o tym teściowej i teraz my mieszkamy razem. Nie wiem, co z moim małżeństwem, ale dopiero teraz się przekonałam, że z niej taka fajna babka.


***


Ukradłam psa sąsiadowi mojej mamy, bo nie mogłam patrzeć na to, że ciągle siedzi zamknięty w kojcu i dostaje tylko jakiś rozmoczony chleb. Teraz pies mieszka 250 km dalej i chyba jest szczęśliwy. Mama udaje, że nie wie.


***


Mieszkam w małym mieście, gdzie wszyscy się znają. Moja mama przyjaźni się z panią Jadzią, która to ma dwudziestoletniego syna - Marcina. Ten gość jest stałym bywalcem jedynej naszej dyskoteki, gdzie - całkiem słusznie - uchodzi za natręta, zboczeńca i niewyżytego seksualnie oblecha. Ma w zwyczaju w dość odpychający sposób zagadywać do dziewczyn, brać od nich numery telefonu, aby potem wysyłać im sprośne wiadomości i nie mniej ordynarne zdjęcia. Zazwyczaj osoby, które znają jego „taktykę”, z miejsca każą mu spadać na drzewo.

Parę wieczorów temu byłam z koleżankami w rzeczonej dyskotece, kiedy dosiadł się do nas mocno wstawiony Marcin i zaczął bezczelnie się do mnie zalecać. W końcu uległam i zgodziłam się dać mu swój numer. Wiedząc, że gość jest tak pijany, że prawdopodobnie nie poradzi sobie z obsługą smartfona, zaproponowałam, że sama wpiszę się do jego książki telefonicznej. Mając już telefon w dłoni wyszukałam „MAMA”, a następnie zmieniłam nazwę kontaktu na moje imię.

Wczoraj dowiedziałam się, że pani Jadzia poszła z Marcinem do psychologa. Po dwóch dobach ciągłego otrzymywania od własnego syna zbereźnych wiadomości i fotografii jego przyrodzenia uznała, że najwyższy czas, aby zdrowiem chłopaka zajął się specjalista.


***


Mój kolega zdawał prawo jazdy w czasach, kiedy jeszcze nie było kamer w samochodach. Warto zaznaczyć, że zdawał 14 lutego, czyli w walentynki.

Na egzamin odwoziła go jego dziewczyna, a z racji takiej, że on ma romantyczną duszę, to zabrał ze sobą kopertę z walentynką dla swej dziewczyny. Planował wręczyć ją po wszystkim i włożył ją do kieszeni od kurtki.

Przyszedł czas egzaminu. Obsługa. Kolega otwiera maskę, ale że przeszkadzała mu walentynka, to wyjął ją i położył na silniku. Egzaminator spojrzał w prawo, w lewo, a następnie wyciągnął rękę po kopertę i szybkim ruchem schował ją do siebie do kieszeni. Kolega ze stresu nie zwrócił mu uwagi.

Jego egzamin trwał 15 minut. Żadnych trudności, oczywiście wynik pozytywny.

Jakież musiało być zdziwienie egzaminatora, kiedy chciał przeliczyć pieniążki, a okazało się, że w środku jest walentynka :D
28

Oglądany: 92469x | Komentarzy: 31 | Okejek: 338 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało