Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki LIX - Policjant, którmu się nie chciało udowadniać swoich racji

55 417  
194   19  
Historia użytkowniczki Agaaga przypomniała mi bardzo podobną sytuację, która miała miejsce ok. 1,5 roku temu. Tym razem ja odpowiedziałem piekielnością na piekielność.

Mój synek miał gorączkę, więc pojechaliśmy do pediatry. Budynek lekarza jest na lekkim odludziu, daleko do przystanku, niewygodne połączenia autobusowe, itp.
Swoje załatwiliśmy, pani doktor przepisała jakieś tabletki i syrop, już idziemy do auta i tak 2m przed autem zatrzymuje mnie z pozoru miła starsza pani. Tłumaczy, że daleko na przystanek, że autobusy źle jeżdżą i czy nie mógłbym jej podwieźć trochę w stronę miasta. No cóż, jechałem i tak w stronę miasta, to kazałem pani wsiadać. Po drodze tłumaczyła, że tylko do miasta, bo tam już ma autobus. Wjeżdżamy już praktycznie do miasta, pytam na którym przestanku wysadzić i wywiązał się taki oto dialog:
[J] - Ja
[P] - Pani Piekielna

[J] - Jesteśmy prawie na miejscu, gdzie panią wysadzić?
[P] - Oj wiesz, bo ty masz w tym aucie tak wygodnie i ciepło, a autobusy to dużo ludzi, wieje, jeszcze się choroby nabawię...
[J] - Słucham? Co pani przez to rozumie?
[P] - No wiesz, bo ja tu w zasadzie niedaleko mieszkam, mógłbyś mnie podrzucić, taki człowiek jak ty pewnie sobie może pozwolić [...] o tu tu zaraz zakręt będzie do wsi Iksińskiej.
[J] - Moment, moment, rozumiem 5 minut drogi ale do wsi Iksińskiej jest dobra godzina drogi stąd. Koło pani siedzi chore dziecko, które muszę zawieść do domu, a nie urządzać mu przejażdżki, ja za niedługo do pracy muszę iść, a benzyny też mi nikt za darmo nie daje.

Pani zamilkła, ja zjechałem na wysepkę przystanku, proszę panią żeby wysiadła, bo stąd bez problemu dojedzie do domu. Jednak z tyłu cisza. Pani udaje, że nie słyszy. Pierwsza, druga, trzecia próba słowna - nic. Po czwartej odpowiedź:

[P] - Jak się powiedziało, że się zawiezie to się zawiezie. Ja się nigdzie nie wybieram. Ja stąd nigdzie nie wychodzę.

No nic. Nie powiem zagotowało się trochę we mnie, jeszcze z trzy razy poprosiłem o opuszczenie auta, ale nic, zero reakcji. No to sprzęgło, bieg, gaz i jedziemy. Bynajmniej nie do wsi Iksińskiej. Udałem się po prostu w kierunku swojego domu. Pani chyba cieszyła się, z tego, że jedziemy, licząc na to, że rzeczywiście na głupiego trafiła. W pewnym momencie włączyła mi się piekielna strona mózgu. Przyłożyłem telefon do ucha i udając, że dzwonię, powiedziałem coś w ten deseń:

[J do telefonu] - Cześć Bartek, słuchaj twój ojciec ma jeszcze tą firmę pogrzebową ?
[J do telefonu] - To dobrze, słuchaj, zróbcie mi tam miejsce w kostnicy, bo mam w aucie zwł... to znaczy jeszcze nie zwłoki, ale w każdym razie przygotuj miejsce.

Reakcja Pani z tyłu była dokładnie taka na jaką liczyłem, zaczęła szarpać klamkę (klamki z tyłu mam zablokowane przed otwarciem od wewnątrz ze względu, że dziecko na tyle jeździ :)), wielki lament, że morderca, że księdzu powie, że otwórz te drzwi, itp.

[P] - Morderco! Otwórz te drzwi! Boże! Ja chcę stąd wyjść!
[J] - Teraz to już za późno, już miejsce przygotowane.

Pani z tyłu coś tam jeszcze krzyczała, ja zatrzymałem auto i kazałem jej wysiadać. Tak szybkiej wysiadki i prędkości odejścia od auta ok 60-letniej kobiety, to jeszcze nie widziałem. Chociaż o tyle miły byłem, że wysadziłem przy przystanku.

Dopiero potem mnie naszły myśli, że przesadziłem, itp. Jednak no cóż, odpłacone pięknym za nadobne. :)

by Skipper

* * * * *

Nie pozdrawiam klienta na Allegro, który wystawił mi negatywny komentarz po tym jak sprzedałem mu dwie płyty muzyczne na aukcji. Treść komentarza: "Płyty spoko, ale tu mi jakomś trzecią dożuciłeś i ona ma pekniete poudełko".

Tak, dorzuciłem mu trzecią płytkę jako bonus - niespodziankę...

by mfm

* * * * *

Długo czytałam historyjki różnej maści o piekielnych klientach w supermarketach i zawsze mnie to bawiło jak klienci mogą być wkurzający. Do czasu aż sama nie zostałam kasjerką w jednym z supermarketów (taka sieć niebiesko-żółta).

Przychodzą do mnie klienci maści różnistej, od tych super-spoko, przez normalnych ludzi po ewenementy. I o tych paru ewenementach chciałam powiedzieć.

Jak na każdy sklep w niedużym mieście przystało, mamy bogatą ofertę tzw. "bełtów", czyli win do 5.50zł. Przychodzi Pan lekko czerwony i zarośnięty na twarzy i mówi do mnie:
[P]an: Pińć.
[J]a: Słucham?
[P]: No pińć.
[J]: Ale co "pińć"? Pięć setek Pan chce? Pięć deko cukierków?
[P]: No za pińć! No!
[P]: Setkę za pięć złotych?
[J]: No wino za pińć!

Chryste Panie.

A propos Chrystusa - nie cierpię pracować w niedzielę na popołudniową zmianę. Obok naszego sklepu jest kościół, więc niedziele mamy bardzo ciekawe. Duży ruch, ale co tam - sklep zarobi, będzie fajnie.
Wyglądam jak wyglądam - zionie ode mnie punkowskim klimatem na odległość. Jakieś spodnie w kratę, jakieś koszulki z "pankowskimi" zespołami, kolczyki w uchu i jeden w wardze. Zazwyczaj staram się przychodzić ładnie ubrana do pracy, ale czasami jak się prania zrobić nie chce ,to się chodzi w tym co zostało. Chociaż ubrania to swoją drogą, ale mam wygolone boki głowy i czerwone włosy. Nieraz od klientów (właśnie wracających z kościoła) słyszałam teksty typu:

1. A Pani to chyba pod kosiarkę wpadła, hihihi, niewyobrażalne.
2. A to w wardze nie przeszkadza w całowaniu, hehehe, bo moglibyśmy spróbować i sprawdzić hehehe (Pan ok. lat 50, obok żona).
3. Proszę zawołać drugą kasjerkę, bo nie chcę, żeby szatan (sic!) mnie kasował.

Jeden Pan zauważył, że mam opaskę dawcy organów.
[P]an: A co to tam pisze?
[J]a: Jestem dawcą organów.
[P]: Po co?
[J]: No bo po śmierci organy nie będą mi już raczej potrzebne, a mogę uratować komuś życie.
[P]: I pójdzie Pani taka pusta do Jezusa? Jak wydmuszka?

Nie, tego nawet mi się komentować nie chce.

Oczywiście w niedzielę jest też deficyt drobnych - no bo jaśnie Pani przecież dała na tacę, to drobnych nie ma i rzuca stówą, a potem stoi nade mną, pakuje zakupy i mówi jaka to ona biedna nie jest. Bo te rzeczy są drogie. Bo w innych sklepach taniej.

Facet, który przebił wszystko:

[F]acet: Dała Pani dzisiaj na tacę?
[J]a: Jestem aktualnie w pracy, poza tym rzadko chodzę do kościoła.
[F]: To powinna Pani całą wypłatę Jezusowi przekazać teraz (nie ściemniam, słowo w słowo cytuję!)

Po czym [F] odwraca się do Pana, który stał za nim i mówi:

[F]: A Pan to zawsze mówisz, że Pan dajesz, a jeszcze nigdy nie widziałem! Do widzenia!

Popatrzyliśmy na siebie z tym Panem po czym stwierdziliśmy, że Facet jest je*nięty.

Przychodzą również stali klienci. Jest między innymi wśród nich ON. "Ślepy"- ksywa nadana od jego białego oka.
Ślepy ma lat ok. 80 i straszny z niego flirciarz. Obrzydliwie mu to wychodzi. Podszedł raz do mnie jak byłam na kasie, ludzi pełno, a on daje mi notesik i mówi "Napisz mi ile razy w miesiącu się dupcys". No jak babcie lubię, zwymiotuję. I nic to, że powiesz mu "Niechże Pan stąd idzie, obrzydliwy Pan jesteś!". Wydaje mi się, że to go jeszcze bardziej nakręca. Raz przyszedł do koleżanki na wędliny i mówi "Przyniosłem Ci mojtki. Ubierzesz se, bedziesz łodniejsza".

To, co klienci potrafią zrobić na warzywniaku to przerasta ludzkie pojęcie. Ja jeszcze zrozumiem udziubać sobie jedno winogrono. Zjeść śliwkę. Do jasnej cholery, zrozumiem nawet jak ktoś mi zostawi nadgryzione jabłko - no wieśniak. Ale jak do ku*wy nędzy można skosztować ziemniaka?! Po co?! Po co zostawiać DWANAŚCIE nadgryzionych ziemniaków?! (znaleźliśmy później tego śmieszka, ale to opowieść na kiedy indziej).

Jak idziesz do sklepu to błagam - upewnij się, że masz ze sobą kasę. Babka robiła zakupy za ponad 150zł. Zapomniała pieniędzy, a mieszka dwie wsie dalej. Zostawia wszystko. Później ja, zamiast delektować się herbatą na piętnastominutowej przerwie, muszę roznosić towar po całym sklepie.

Zostawianie rzeczy gdzie popadnie. Okej, mi też czasem nie chce się zapierniczać cały sklep, żeby odnieść jakiś towar, ale jeśli jest z chłodni nabiałowej albo z zamrażarki to odniosę na swoje miejsce. Ostatnio frontowałam czipsy i patrzę, a tu jakiś wór z wodą... Pewnie jakieś 3h temu były to kostki lodu.

Dzieciaki. Ciekawskie wszystkiego. Dzieci, które z nudów zaczynają rzucać się batonikami i innymi "impulsowymi" produktami przy kasie.
Dzieci, które mówią do mnie na "Ty". Chłopczyk, lat ok. dwanaście. Miałam mu wydać 14gr, a on do mnie:

- Laska, kup sobie za to coś ładnego.

Albo słyszę ze środka sklepu: Ku*wa! Ku*wa! Babcia kup mi to! Jezu!"
Te same krzyki przy kasie, ja już chce zwariować, na to babcia: "Proszę się nie przejmować, on się tylko tak bawi." Jasne. Bawi.

Mimo wszystko lubię tą pracę, bo jest fizyczna. Cały czas jestem w ruchu, na biurko przyjdzie czas za jakieś 20 lat :)
A klienci, wiadomo - są tacy, dla których aż chce się wstawać do pracy, i są tacy, którym najchętniej dalibyśmy w twarz meblem kuchennym :)

by punkkasjerka


* * * * *

Udzielam korepetycji z angielskiego. Z okazji rozpoczęcia się nowego roku szkolnego, zamieściłam w internecie kilka ogłoszeń o tym, że chętnie poduczę dzieciaki. Zgłosiło się kilka osób, w tym dwie, z którymi rozmowy zapamiętam długo :)

Sytuacja pierwsza. Dzwoni pani "na ucho" koło 40-tki.
[P]ani: Dzień dobry, dzwonię w sprawie korepetycji dla moich dzieci. Mieszkam na osiedlu piekielnym. Jaka to byłaby cena?
[J]a: Dzień dobry, tak jak w ogłoszeniu 30 zł/60 minut.
[P]: A w przypadku 2 dzieci?
[J]: Dwójka dzieci razem, czy najpierw godzina z jednym, a później z drugim?
[P]: Razem.
[J]: W takim razie 40 zł/60 minut.
[P]: Dlaczego tak?
[J]: Ze względu na to, że muszę wydrukować 2x więcej materiałów i obojgu poświęcić uwagę.
[P]: (krzykiem) ALE JA CHCE TANIEJ! JA ŻĄDAM ŻEBY BYŁO TANIEJ! W TEJ CHWILI MASZ (wtf?!) OBNIŻYĆ CENĘ!

Tego typu krzyki ciągnęły się jeszcze dłuższą chwilę bez możliwości wcięcia się w żądania szanownej pani.
Pozostało mi się tylko rozłączyć.

Sytuacja druga. Dzwoni Pan w "na ucho" wieku podobnym do w/w pani. Rozmowa przebiega pomyślnie, wszystko dogadane, jednak pan postanowił, że oddzwoni do mnie po naradzie z żoną. Po kilku minutach oddzwania i wywiązuje się taki oto dialog:
[P]an: Witam ponownie, Jan Piekielny z tej strony. Chciałbym się jeszcze tylko zapytać jakie jest pani wykształcenie? Studiuje Pani filologię angielską czy już pani ją skończyła?
[J]: Nie studiuję, ani nie studiowałam tego kierunku. Znajomość angielskiego zawdzięczam kursom, dobrym nauczycielom, pobytowi na Wyspach oraz stałemu kontaktowi z rodowitymi Brytyjczykami.
[P]: Aha! Czyli nie zna pani angielskiego, a daje pani ogłoszenia, żeby kogoś nabrać!?
[J]: Nie rozumiem.
[P]: NO BO JAK PANI NIGDY NIE STUDIOWAŁA FILOLOGII ANGIELSKIEJ, TO PANI NIE MA PRAWA ZNAĆ ANGIELSKIEGO.
[J]: Co pan studiował?
[P]: Ja? Archeologię.
[J]: Czyli nie umie pan liczyć?
[P]: No jak to nie umiem?!
[J]: Przecież nie studiował pan matematyki.

Pan się rozłączył.

Dobrze, że dzwonią też normalni ludzie :)

by ZabaWKratke

* * * * *

Dwie historyjki o cukierniach, które z perspektywy czasu mogą posłużyć za zabawną anegdotkę, jednak w chwili samego zdarzenia miały w sobie wiele piekielności. Dla niektórych powinny posłużyć za ostrzeżenie.

Impreza dla dzieci, tak 6-10 lat, sztuk dzieci - wiele. Gdy, zabawy, słodycze, napoje i ogólnie fajna atmosfera. Organizatorzy przewidzieli jeszcze jedną atrakcję - zamówili tort. Szczegóły w cukierni (i to takiej dość renomowanej) dogadane - zero alkoholu zaznaczone. Tort przyjeżdża, ogólna radość na sali. Całość pokrojona i rozdana, więc wszyscy biorą się za jedzenie. Dzieci jednak coś się krzywią. Po pierwszym kęsie organizatorzy załapali dlaczego dzieci tak zareagowały. Tort nasączony, o przepraszam, zalany alkoholem. Dla dorosłych może i do zjedzenia nawet, ale dzieci jakoś tego dalej jeść nie chciały.

Sytuacja druga. Impreza okolicznościowa zupełnie innej organizacji, tym razem dorośli. Schemat podobny - w zamówieniu zaznaczono, że w torcie ma nie być grama alkoholu. Podkreślone to było kilka razy, a powód był widoczny na fakturze. Tort przyjeżdża, no i oczywiście tort z alkoholem w ilości znaczącej. Niby nic, ale to była impreza Klubu Anonimowych Alkoholików.

To były dwie zupełnie różne cukiernie w różnych miejscowościach. I jak w tym kraju być trzeźwym?

by Pakus

* * * * *

Szukaliśmy używanych foteli, w związku z czym postanowiliśmy zerknąć na ogłoszenia na popularnej stronie olx.

Szybko wynaleźliśmy sobie dwa takie same, całkiem fajne i co najważniejsze tanie (100 zł za oba). Zadzwoniłam więc i umówiłam się z panią sprzedającą na obejrzenie foteli i ewentualne kupno.
Przez telefon jeszcze upewniałam się co do ceny, pani stanowczo stwierdziła, że nie zależy jej na pieniądzach, bo te fotele stoją w garażu i się kurzą. Zadowoleni udaliśmy się na miejsce.

Fotele rzeczywiście przypadły nam do gustu i byliśmy zdecydowani na kupienie ich. Nagle pani sprzedająca mówi:
PS: Ale te fotele będą jednak droższe, po 100 zł za sztukę.

Trochę nas zamurowało.
Ja: Ale przez telefon pani mówiła, że 100 zł za oba. Jeśli pani tak zawyża cenę to my nie jesteśmy zainteresowani.

PS: No wie pani, ja mam dużo chętnych na te fotele, dlatego muszę podnieść cenę, żeby zarobić. Jak państwo nie chcą to nie, ŁASKI BEZ.

Skoro tak, to zawinęliśmy się i tyle nas widziała. Po dwóch dniach odebrałam telefon.

PS: Ja dzwonię od tych foteli, namyśliłam się jednak i mogę taniej sprzedać.

Ja: Przykro mi, ale już kupiliśmy inne fotele.

PS: Pani jest niepoważna, ja specjalnie dla was te fotele trzymałam! Pani jest chora, dla was specjalnie cenę obniżyłam, a pani mi tu fochy strzela! Pani jest jakaś głupia! Mogłam te fotele za trzy razy tyle sprzedać!

Ja: To czemu pani nie sprzedała?

Bip bip bip...
I tyle w temacie.

by Serverina

* * * * *

Jestem z zawodu kierowcą autobusu. Przez kilkanaście lat jeździłem na międzynarodowych liniach. Ale (głównie za namową żony) postanowiłem zmienić miejsce pracy i przeniosłem się do lokalnego przewoźnika. Wożę teraz tych samych niemal ludzi do pracy i z pracy.

Na jednym z 25 przystanków na trasie, wsiadał co drugi, czasem co trzeci dzień, pewien facet w wieku 45-50 lat. Miał to do siebie, że po pierwsze, w ostatniej chwili wyskakiwał przed autobus nie wiadomo skąd, mimo że zawsze przed ruszeniem patrzę w lusterka i rozglądam się na wszystkie możliwe strony, on nagle wyrastał przed maską. Czerpał z tego niewątpliwą satysfakcję, że znowu zmusił mnie do depnięcia na hamulec w ostatniej chwili. Zwróciłem mu kilka razy uwagę, że to nie jest rozsądne i któregoś pięknego dnia po prostu zostanie potrącony. Śmiał się tylko głupkowato. Kiedy inni pasażerowie wsiadali do autobusu, on czaił się za kioskiem z gazetami, a kiedy ruszałem, wypadał. Na moje uwagi odpowiadał - 'Masz pan oczy to patrz'. Albo - 'Jak potrącisz to bekniesz'. To jedna sprawa.

Drugim problemem była nadmierna gadatliwość owego faceta. Uwielbiał nawijać. Pieprzył bez ładu i składu o wszystkim. Polityka, seks, lekarze, prawnicy, pogoda i tym tematom pochodne rozgałęzienia, w dowolnej konfiguracji, bo z tematu na temat przechodził błyskawicznie. W czasie swojego monologu słał obraźliwe komentarze do jadących w autobusie kobiet. Na prośby o zachowanie kultury nie reagował. Siadał zawsze na fotelu za kierowcą. Od początku miałem przerąbane. Jak miejsce było zajęte, to po prostu przeganiał siedzącą tam osobę bez pardonu. Ludzie od lat jeżdżący tą trasą już wiedzieli i przeważnie te dwa fotele za kierowcą były puste. Nikt nie kwapił się do siedzenia obok niego i narażania się na podejmowanie mało kogo interesującej rozmowy. Kto jechał sporadycznie, widząc z kim ma do czynienia, ustępował, bo zawsze kilka wolnych miejsc było. Facet siadał i nawijał. Do mnie. Jak nie reagowałem to walił mnie ręką w ramię i to nie lekko. Mówiłem nie raz: Proszę pana, przeszkadza mi pan w pracy. Albo - nie interesuje mnie rozmowa z panem. Skutek był odwrotny. Jego nie można ignorować! Dowiedziałem się, że jestem po prostu chamem, bo nie chcę z nim rozmawiać. Gotowało się we mnie. Do czasu.

Któregoś dnia, jechała ze mną koleżanka żony. Usiadła na miejscu za kierowcą. Nie miałem powodu żeby ją przesadzać, bo to miejsce nie było rezerwowane specjalnie dla tego upierdliwego typa. Każdy mógł tu usiąść. Po rutynowym numerze z wsiadaniem, facet zobaczył na "swoim" miejscu kobietę:
- No paniusiu ja tu zawsze siedzę.
Spojrzałem na niego i powiedziałem zachowując resztki opanowania:
- Proszę pana, nie wiem jak jest w innych autobusach, ale w tym nie wykupił pan tego miejsca na wyłączność i może tu usiąść każdy. A tak ogólnie, to zmęczyło mnie już pana towarzystwo za moimi plecami.
Kiedy kończyłem mówić, wiedziałem, że to nie zakończy się pokojowo:
- Coooo!!! - Ryknął na cały autobus.- Pewnie ta szmata dała ci swojej śmierdzącej ci**y że jej tak bronisz!!!
I w tym momencie resztki mojego opanowania zniknęły.

Nie zamykałem automatycznych drzwi w autobusie, więc wstałem z fotela i chwyciłem faceta za ubranie, wyprowadziłem kompletnie zaskoczonego takim obrotem sprawy na zewnątrz, za kiosk. Tam z całej siły dałem mu pięścią w pysk. Kiedy leżał, pojawił się za kioskiem pasażer mojego autobusu:
- Od dawna chciałem to zrobić - powiedział i sprzedał natrętnemu takiego kopa jakiego można tylko na filmach zobaczyć. Wróciliśmy do autobusu. Nikt nie powiedział ani jednego słowa. Ruszyliśmy w drogę.

Parę dni później stał na przystanku. Kiedy zobaczył autobus i mnie za kierownicą, odwrócił się plecami. Nie wsiadł już więcej. Chyba wszyscy odetchnęli z ulgą.

by kupelweiser

* * * * *

Historia z poniedziałku. Akurat w Krakowie pogoda była taka sobie, więc stwierdziłem, że pojadę do pracy samochodem. Wracając miałem przyjemność porozmawiać z Policją. Ale za to jak!

Jechałem od Ronda Kocmyrzowskiego w stronę Wandy. Fajny, nowy odcinek, dwa pasy ruchu z obu stron. Przejechałem może z 300m, a tu zza samochodów wyłania się Stróż Prawa i macha do mnie żebym się zatrzymał.

(P)olicjant: Dzień dobry, starszy (ktoś tam, ktoś tam). Czy pan wie co pan źle zrobił?
(J)a: Fotoradaru pan nie ma, więc nie wiem co...
(P): Bo tam, 300m wcześniej jest przejście dla pieszych. Pan na przejściu wyprzedzał inny samochód. Za to jest mandat!
(J): Proszę pana, nie pamiętam tego, wyjeżdżałem z ronda, więc miałem tam prędkość może 40km/h, więc nie widzę problemu.
(P): Ale jakby tamten samochód chciał kogoś przepuścić, to pan mógłby nie wyhamować! Mandat będzie!
(J): Powtarzam, jechałem zgodnie z przepisami, jeśli ma pan jakieś zastrzeżenia, niech pan robi co pan uważa, ja nie mam czasu, bo jadę po córkę do przedszkola.
(P): Tak nie wolno! A w ogóle to ile pan ma punktów na koncie?
(J): Jak panu zależy, to niech pan to sprawdzi, proszę się pośpieszyć.
(P): To w takim razie będzie 200pln i 10pkt karnych. Dokumenty poproszę!
(J): Ok, tylko niech tam pan od razu zaznaczy, że mandatu nie przyjmuję, a w sądzie będzie pan udowadniał, że złamałem jakieś przepisy.
(P): CO??!!?? Jak to pan nie przyjmuje mandatu?
(J): Normalnie, nie przyjmuję...
(P): To jak tak... To niech mi to będzie ostatni raz!!

I sobie poszedł...

by Vilio

<<< W poprzednim odcinku



4

Oglądany: 55417x | Komentarzy: 19 | Okejek: 194 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

08.05

07.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało